Forum smierc Strona Główna smierc
smierc i umieranie
 
 POMOCPOMOC   FAQFAQ   SzukajSzukaj   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

BĄBELTYDA - ZATOPIONA CYWILIZACJA

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum smierc Strona Główna -> Moderowane przez ddn
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
dominikdano



Dołączył: 12 Lut 2007
Posty: 706

PostWysłany: Pią Mar 16, 2012 14:51    Temat postu: BĄBELTYDA - ZATOPIONA CYWILIZACJA Odpowiedz z cytatem

BĄBELTYDA - ZATOPIONA CYWILIZACJA

_Rejs powrotny z Aten do Londynu, już od samego wypłynięcia z portu w Trypolisie, zdawał się być napiętnowanym jakimś nieprzebłaganym, epickim fatum. Najpierw epidemia wśród załogi. Połowa marynarzy, w tym bosman i drugi oficer zostali powaleni przez atak wściekłej gorączki połączonej z długotrwałą febrą i silnymi krwotokami. Wkrótce również lekarz pokładowy zapadł na tę morderczą dyzenterię, która okazała się śmiertelną, pomimo natychmiastowej pomocy z zewnątrz. Chorych i zmarłych zabrano helikopterami na ląd. Pozostałą, zdrową jeszcze załogę, która nadal mogła kontynuować rejs, nie uzupełniono nowymi marynarzami. Statek został objęty ścisłą kwarantanną i odpowiednio oznakowany. Dla towarzystwa przydzielono mu dwa okręty wojenne, które konwojowały frachtowca, nie zbliżając się zbytnio i nie oddalając się na odległość większą niż pół mili od niego. Jednak nagły i wyjątkowo gwałtowny sztorm, zaraz po przepłynięciu Cieśniny Gibraltarskiej zmusiły jednostki wojenne do zawrócenia w stroną lądu. Teraz osamotniony statek, zmagając się z wielkimi falami i huraganowym wiatrem, próbował jak najszybciej dotrzeć do najbliższego, dostępnego dlań portu. I pewnie by mu się to jakoś udało, gdyby nie pętająca się po oceanie stara mina, z czasów dawnej wojny, która właśnie w tym momencie uderzyła jedynym jeszcze sprawnym zapalnikiem w sam środek kadłuba i nie wywaliła w nim cholernie wielkiej dziury poniżej linii wodnej i to akurat nad największą głębią zatoki,.
Kapitan szybko zorientował się w sytuacji i natychmiast zarządził niezwłoczną ewakuację. Szalupy wraz z wszystkimi ludźmi znajdującymi się na pokładzie spuszczono na wodę i śpiesznie oddalono się od tonącego z wolna statku, na którym po wybuchu również rozpętał się silny pożar, bowiem w ładowniach znajdowało się sporo towarów łatwopalnych oraz butli i cystern z tlenem, benzyną i innymi niebezpiecznymi i łatwopalnymi substancjami. Niektóre z nich wybuchały teraz jedne po drugich, czyniąc z masywnego frachtowca całkiem bezsilny wrak i przyspieszając tonięcie. Nagłe przełamanie się statku, w miejscu pierwszego uszkodzenia, złożyło potężny kadłub w pół, uniosło rufę i dziób do pionu niczym szyjki pustych butelek i jeszcze tylko chwilę, te dwie dziwnie teraz wyglądające wieże sterczały pośród rozszalałych fal, pogrążając się z sykiem i hukiem w otmętach oceanu. W końcu kolejno znikły z powierzchni, ciągnąc za sobą wszystko co jeszcze samodzielnie unosiło się na wodzie, w zasysających wirach, wywołanych opadaniem na dno obu części wraku. Szczęśliwie załoga uratowana w szalupach oddaliła się poza ich zasięg i walczyła o życie już tylko z gwałtownością samego oceanu. Jednak jej dalszy los jest nieistotny dla naszej opowieści.
Pokawałkowany statek z chwili na chwilę szybciej opadał na dno Zatoki Biskajskiej. Woda pod coraz większym ciśnieniem docierała do pustych jeszcze przestrzeni tonącego wraku, bo wypełnionych a to czystym, atmosferycznym powietrzem zabranym z powierzchni, a to już zmieszanym z gazami i oparami wydobywającymi się z uszkodzonych zbiorników, lub też z dymem zagaszonego pożaru, szybko chłodząc przy okazji miejscami rozpalony do czerwoności złom kadłubów. Ponad nimi, w wirach wodnych, unosiły się miliony bąbelków, bąbli, baniek i banieczek gazów wypartych z wraku przez nieubłaganą wodę. Ponieważ były one lżejsze od otaczających je wód, parły wzwyż i w końcu, wcześniej czy później docierały do powierzchni oceanu pękając i roztapiając się w atmosferze.

_Nawet po opadnięciu statku i osiąściu na dnie, przez wiele jeszcze dni, tygodni, miesięcy i lat, przerózne gazy znajdujące się w jego nie zgniecionych olbrzymim ciśnieniem wody przestrzeniach i komorach będą w różny sposób się uwalniać i w postaci spłaszczonych, sprężonych bąbelków przeć wzwyż, w stroną powierzchni oceanu. W miarę jak ściskająca je z wszystkich stron woda, będzie zmniejszać ten napór wraz ze zmianą głębokości, ich cechy będą się stale zmieniały i co szczególne będą coraz to większe. Ich wewnętrzne ciśnienie będzie identyczne z tym, jakie jest wywierane przez wodę na danej głębokości. W zależności od wielu czynników, w tym ich masy i składu chemicznego, jedne szybciej, inne wolniej będą wznosiły się ku górze, w stronę powierzchni wody i atmosfery. Niemały wpływ na ich los będą miały prądy oceaniczne i stworzenia morskie, które w tym rejonie się znajdują. Zmienią one nieraz kierunek, lub szybkość wznoszenia, jednak go nie powstrzymają.
_Bąbelek wydostał się na drugi dzień po katastrofie. Dokładnie w dwadzieścia dwie godziny, czternaście minut, pięćdziesiąt siedem sekund i trzysta siedemdziesiąt cztery tysiączne sekundy od zatonięcia frachtowca. Nie pamiętał tego momentu, jednak musiało zdarzyć się na początku coś takiego, że zaistniał. Na razie obserwował tylko siebie, ale ponieważ niewiele było do zobaczenia, więc po pewnym czasie rozejrzał się wokół. Otaczała go substancja, w której się unosił, czego jednak nie wiedział. Sądził, że trwał w tej samej, stabilnej przestrzeni. Ale w istocie rzeczy nie miał na ten temat jakiegoś jasnego poglądu. Raczej go to wcale nie obchodziło. Jedyne co rozpoznał, to różnicę między tym co jest nim, a tym co nim nie jest, co pojmował jako coś odmiennego, czyli na zewnątrz. W miarę upływu czasu pogłębiało się to rozróżnienie, tym bardziej, że zauważył wokół siebie inne istoty posiadające kształt i wraz z nim zajmujące tę samą część przestrzeni. Po namyśle postanowił nawiązać kontakt z tymi stworkami, które podobnie jak on odczuwały siebie jako odrębne istnienia i też właśnie go zauważyły. Szybko więc nawiązał znajomości. Okazało się, że potrafią się dogadywać w wielu kwestiach. Od owych to istotek dowiedział się jak wygląda i poczuł się znacznie raźniej mając współbraci, bo otaczająca ich ciągle jeszcze nieznana przestrzeń zaczęła go już trochę przerażać. Zrozumiał też, że w towarzystwie podobnych do siebie istot łatwiej znosić wszelkie nieprzychylności losu, mniej doskwiera samotność i zawsze czegoś nowego można się dowiedzieć, bo przecież każdy mimo, że jest bardzo doń podobny, to jednak też mniej lub bardziej jest odmienny. Widział te różnice oraz zdumiewało go, że towarzyszące mu bąble jakby się zmieniały, niektóre rosły inne się nawet czasem rozdzielały, ale pojął też, że i on sam też się zmienia. Ponadto ich skład też się stale różnicował. Jedne się oddalały gdzieś tam w górę, lub w dół, albo w inną stroną, inne znów, których wcześniej nie znał zajmowały miejsce wcześniejszych. Pomyślał sobie, że musi mieć bardzo wielu współbraci i bliźnich. To dodało mu jeszcze większej otuchy, a nawet pewności siebie. W wielości dopatrzył się bowiem siły i potęgi własnej nacji. Do tego stopnia ugruntował w sobie owo przekonanie, że uznał swój byt za nadzwyczaj szczęśliwy i wyjątkowy, podobnie jak i żywot innych bąbli. Dlatego sporo zakłopotania sprawiło mu, gdy wśród najbliższych kolegów pojawił się nagle ponury malkontent i sceptyk, który nie widział tych spraw w tak różowych kolorach.
- Nie jesteśmy wieczni – powiedział cicho i dodał wzdychając. – Nie wiemy CO było, zanim pojawiliśmy się na świecie i również CO było przyczyną naszych narodzin. Wszyscy jednak mamy przekonanie o własnym początku. Z tego wnioskuję również, że... jest możliwy... i... nasz koniec – wystękał smutnym głosem.
- Jaki koniec? – zapytał go Bąbelek, który obok pląsał sobie radośnie i w ogóle był w doskonały nastroju.
- Koniec... czyli... śmierć – wyjaśnił zapytany.
- Ej, Bańcuś! Czy ty może jesteś chory? – zapytał Bąbelek z troską. – Co też ci przyszło do głowy? Od dawna jesteśmy, więc to wskazuje na to, że po prostu jesteśmy... że jee..e..e... jesteśmy... – zająknął się – no, na aa... zawsze. Jakby to powiedzieć, z samej tej, no... definicji wieczni... – dokończył niepewnie, bo siła jego argumentu nie była niestety zbyt przekonywująca, nawet dla niego.
- Moim zdaniem... nie jesteśmy – powiedział Bańcuś z namysłem. – Skoro z biegiem czasu się zmieniamy i jesteśmy coraz to inni niż byliśmy jakiś czas temu, to w końcu... przestaniemy istnieć... i już – dokończył drżącym głosem.
- Wiem skąd pochodzimy – do ich rozmowy włączył się Pimpul. – Widziałem kiedyś, jak ryba zjadła jednego dorosłego bąbla i swoimi skrzelami wypuściła kilkadziesiąt małych bąbelków – po namyśle dodał z głębszym przekonaniem. - Dla mnie jest to oczywiste. Rozmnażają nas ryby!
- Jeśli to co mówisz jest prawdą – Bańcuś z wysiłkiem natężał umysł – to jako gatunek bąbli, rozmnażamy się przez zrybczenie dorosłych bąbli, hmm...
- Nie tylko! – wykrzyknął Glutek, który miał czarny kolor. – Widziałem kiedyś... jak bąble wyskakiwały z ogromnej puszki... pyk pyk pyk pyk – zapykał szybko.
- Skąd wiesz, że w puszce nie było ryby? – zapytał rezolutnie Pimpul, który też nie chciał być posądzony o łgarstwo. - A jakiego koloru były te bąble? – dopytywał się o szczegóły, jakby to mogło uwiarygodnić jego wcześniejszą wypowiedź.
- No... czarne były – Glutek zmieszał się trochę. – A ryba może i była w środku... – zawahał się speszony.
- Widocznie czarne rodzą się z puszek, a jasne przez zrybczenie – szybko skonkludował Bańcuś, który wywołał temat i nie chciał doprowadzać do niepotrzebnych sporów. – Jednak, aby narodziły się nowe bąble... – zawiesił znacząco głos – stare muszą być pożarte przez rybę lub puszkę. Ot co! Czyli tak, lub siak następuje ich kres, koniec ich istnienia ... - mówiąc to spojrzał smutnym wzrokiem na towarzyszy. – Skoro tak jest z innymi, to przez analogię należy sądzić, że kiedyś przestaniemy istnieć i my. Zostaniemy zrybczeni, lub... coś innego nas spotka – westchnął.
- Może nie z wszystkimi tak się dzieje? – Bąbelek nie chciał od razu poddać się tej bardzo przekonującej, a nawet miażdżącej argumentacji. – Kto ma więcej szczęścia, ten może żyć bardzo długo, a nawet ciągle i ciągle i... – głosik się mu załamał, bo dostrzegł, że inni nie podzielali jego nadziei.
- Pozostaną po nas nasze dzieci, małe bąbelki – pocieszał Pimpul. – Coś zawsze po nas zostanie po zrybczeniu.
- One też nie są wieczne – rzekł Bańcuś z goryczą. – Zresztą, co nas może obchodzić cały świat, gna nas już na nim nie ma? - posmutniał i dodał. - Nic, a nic! Nasze dzieci i wnuki to ODZIELNE bąble, które nie są już nami, tak jak my nie jesteśmy naszymi rodzibąblami i ich poprzednimi prabąblami i prapraprabąlami. Jesteśmy tylko śmiertelnymi bąblami i tyle – smutek już przebijał z jego głosu i wszystkich wokół poraził dogłębnie uczuciem beznadziejności.
Zapadło wręcz grobowe i długotrwałe milczenie i nikt już nie miał ochoty na nic, ani na zabawę, ani też na dalszą rozmowę. W końcu Bąbelek, który jednak bardzo lubił życie i nawet kochał cały świat, zaproponował by się wszystkiego dobrze dowiedzieć, a nie spekulować i intelektualizować po omacku i niejako bezrozumnie.
- To nierozsądne. Na nic się nie zda – twierdził – taka czcza gadanina. Należy poszukać kogoś, kto jest starszy i mądrzejszy i wie więcej od nas. Musimy się dobrze wypytać, czy bąble żyją zawsze, czy jednak umierają, albo w co się potem zmieniają – zaskoczył wszystkich nową koncepcją. Musimy zapytać tych z braci, którzy poznali prawdę, O!
Wszyscy szybko przyznali mu rację i nim się rozbiegli, by zasięgnąć języka postanowili, że w określonym czasie spotkają się ponownie. Każdy postara się przyprowadzić jakiegoś mędrca, który jeśli nie wyjaśni wszelkich wątpliwości, to przynajmniej jak najpełniej oświetli trapiący ich problem i nieco przybliży do prawdy.

_Zgodnie z ustaleniami, w oznaczonym czasie, ciekawe poznania prawdy bąbelki znów się spotkały i każdy z nich przyprowadził swojego mędrca. Bańcuś przywiódł na spotkanie męża wielce uczonego i w całym bąblim świecie poważanego akademika, znamienitego teobąbloga oraz dochtóra nauk wszelakich Baniego Baniana zwanego Banialusem i ten czcigodny a świętobliwy uczony zabrał głos jako pierwszy.
- Witam szanowne grono bąbli, których inteligencję doceniam i pragnę też zadowolić – zaczął skromnie. – Wiem od waszego przedstawiciela jakie wątpliwości was gnębią i trapią. Postaram się je zgodnie ze swoją najlepszą wiedzą rozwiać, a jeśli tego zrobić nie zdołam, to przynajmniej wlać w was krztynę własnej mej nadziei. Otóż zgodnie z wiarą i nauką przedwieczystą, wywodzącą się od najdawniejszych, starożytnych filobąblów, wszyscy jesteśmy śmiertelnymi istotami, niestety. Zostaliśmy w prapradawnych czasach, u zarania wszechrzeczy, stworzeni przez niestworzonego Boomgla na jego to obraz i podobieństwo, i do niego kiedyś ostatecznie wrócimy pod inną, już jednak nieśmiertalną postacią. Ale, aby to się stało musimy właśnie umrzeć, czyli unicestwić, jako te oto obecne bąble i zjednoczyć się z Nim i w Nim. Póki co jednak, każdy winien mieć nadzieję i wierzyć w Niestworzonego, objawiongo nam przez Wzdętego Pęcherka i żyć zgodnie z Jego moralnymi wskazaniami spisanymi na świętych rybich łuskach, aby nie zostać wessanym do bezpowrotnych czeluści, skąd nie będzie już dlań wyjścia. Mamy więc, jako stworzenia Jego, tę wolność wyboru przyjęcia i uwierzenia w objawienie i kierowania się zawartą w nim doniosłą nauką, co zapewni nam nieśmiertelność w wiecznym królestwie Boomgla, albo też, ryzykując wessanie do straszliwych czeluści bez wyjścia, odrzucić ten wspaniałomyslny dar naszego stwórcy. Kto w pełni przyjmuje objawienie, ten już jest wybrany i zjednoczony z Nim i w Nim zostanie. To jest sedno i meritum tego co wam na początek powiedzieć chciałem – dodał skromnie się ukłoniwszy.
_Kolejnym dyskutantem był temperamentny dziwak i asceta, oschły i surowy prorok i sławny pustelnik Bąblus Babtus z Mętneji, który z wielką gwałtownością nawoływał do nawracania się na prawdziwą wiarę. Tego na spotakanie przywiódł Bąbelek.
- Wywody uczonego Banialusa nie są w pełni prawdziwe – rozpoczął bez przywitania się – bo choć faktycznie nie masz ci nieśmiertelnych bąbli na tym świecie, bo z naszej to własnej wininy tak się dawno temu stało, że muszą wszystkie umrzeć, lecz zaprawdę powiadam wam, kto się nie nawróci na prawdziwą wiarę, temu byłoby lepiej nigdy się nie pojawić. Kto zaś okaże skruchę za grzechy i w akcie pokutnym cały zanurzy się w czernidle wystrzelonym z łona mątwy, ten u kresu stworzenia, choć i po śmierci, zmartwychwstanie i wiecznie żyć będzie dzięki wierze. Jam głos wołającego na przejrzystościach! Tylko pokutujący i wierzący w zmartwychwstanie mogą odrodzić się w królestwie Niestworzonego. Zaiste odrzucając własne grzechy z samej wiary zbawieni będziecie! Bo łaska stwórcy większa jest od wszystkiego. Nawracajcie się póki jeszcze macie tę możliwość! Nikt nie zna czsu unicestwienia, oprócz proroka Jego. Kto jednak nie uwierzy, tego kara nie ominie! Będzie przeklęty po wieki wieków! – zmierzył wszystkich groźnym i przenikliwym chłodnym spojrzeniem. – Ten kto uwierzy w zmartwychwstanie już teraz i w czasach ostatnich, ten zakosztuje raju i wiecznej szczęśliwości – dokończył już cieplejszym tonem, a i spojrzenie jego znacznie złagodniało.
_Następnie głos zabrał Bania Bomba, szaman i czarownik z Czarnego Nurtu. Przyprowadził go Glutek, który podjął się tłumaczenia, jako że nikt z obecnych nie władał dobrze czarnonurdzkim narzeczem.
- Oho ho ho hooo! – ryknął czarownik. – Żyjemy i istniejemy w jedności z tym co było, jest i nastąpi. Nasze duchy przechodzą i wcielają się z bąbla w bąbel. Jeśli zje się bąbla, to jego duch natychmiast przenika do ducha jedzących i tak bąbel nigdy nie umrze i wieczny jest, choć w innym żyje bąblu. Oho! Ohooo! Hohoho!
Niemile i przykro było słuchać bąblom o kanibalskich obyczajach Bani Bomby, więc czym prędzej głos zabrał gość przyprowadzony przez Pimpula, niejaki Banioł Kaznodzieja.
- Drodzy bracia! Wszystko co nas z zewnątrz otacza to tylko mara senna, złudzenie i zjawa mroczna. Wszystko to również co nami jest, niczym jest! Pustka to jedynie i niebyt. Nie ma naprawdę niczego, o czym można powiedzieć, że jest tym, bądź owym, bo w ogóle NIE JEST! – wykrzyknął szczególnie akcentując ostatnie słowa. – Jeśli ktoś myśli o sobie „oto jestem, bo myślę!”. Zbłądził! Tylko myśli, że skoro myśli, to dowód na to, że jest. Bo co takiego jest? – zawiesił na chwilę głos. – Kim jesteś ty?! – wolno spojrzał w oczy każdemu ze słuchających go bąbli. – Czy sądząc o sobie cokolwiek, możesz to zademonstrować tak, by nie było nic więcej do dodania... – znów się zapowietrzył na chwilę - lub niczego do ujęcia i wyjaśniło samo siebie? - odczekał znów kilka sekund, a gdy nikt mu nie odpowiedział, kontynuował. - Padły tu dziś różne fałszywe twierdzenia, o stwórcach, piekle, raju i zmartwychwstaniu. Ja wam zaś powiadam, że tak naprawdę nie ma niczego co zmartwychwstaje, bo nie ma też niczego, coby mogło umrzeć, poza naszymi iluzorycznymi kształtami. Nie ma też niczego takiego, o czym można powiedzieć „to nie ja” albo ”tym tylko jestem, a tamto jest czymś obcym”. Kto ma uszy do słuchania, niech pojmuje! Nie ma niczego na zewnątrz. Wszystko zaś jest wewzewnątrz i zewwewnątrz! Nie ma śladu zróżnicowania. Ale dopóki umysły wasze zarażone są chorobliwym poglądem na świat, widzieć tego nie jesteście w stanie. Jeśli chcecie żyć, musicie mnie naśladować i zaprzeczyć siebie. Po prostu ostatecznie i radykalnie odbąblić się! Kto to zrozumie, już ostatecznie umarł dla nieprawdy, by żyć tylko w prawdzie, wiecznie szczęśliwy i świadomy. Taki nie umrze już i nie odrodzi się i nie zmartwychwstanie. – zawiesił na chwilę głos i dodał. - Nic poza mną nie jest. Jam wszystkim! Otom rzekł!
_Wystąpienie Banioła, choć pełne ekspresji, w niczym nie posunęło sprawy do przodu. Bąble nie tylko, że nie otrzymały jasnej odpowiedzi, to w większym jeszcze stopniu były zdezorientowane. Przepełnione rozterkami, grzecznie przeprosiły gości i udały się na naradę.
- Co myślicie o tym wszystkim? – zapytał Bańcuś, gdy już naradzali się na osobności.
- Trochę to za dużo, jak na moją głowę? – Bąbelek zdawał się być zdruzgotany. – Nic a nic z tego nie pojąłem – żalił się cicho.
- Ja też niczego nie kapuję – sapnął Glutek. – A ty Pimpul, co myślisz na ten temat? – zapytał.
Ten zamiast odrzec tylko głową zwolna pokręcił i też cicho westchnął.
- Musimy chyba zapytać ich o coś konkretnego – zasugerował Bańcuś. – Jasne, precyzyjne pytanie, to i jasna odpowiedź na nie – przypomniał ludowe przysłowie bąbli.
- Ale o co konkretnie? – zastanawiał się Bąbelek.
- Może o... – Pimpul zmarszczył czoło, co wskazywało na wyjątkową głębię namysłu - Może o to... skąd wziął się cały świat? – wystękał w końcu.
- To jest bardzo dobre i konkretne pytanie – przytaknął Bańcuś i poszerzył jego zakres. – Skąd się wziął i dlaczego istnieje?
- I czy jest wieczny? – dodał Bąbelek, który ciągle miał nadzieję, że nieśmiertelność w jakimkolwiek obszarze jest jednak osiągalna.
- I dlaczego pojawiliśmy się akurat my, słiczne bąbelki, a nie jakieś inne inne wstrętne potworki? – dopowiedział Glutek z animuszem.
- Ty też to robiłeś? - Bąbelek, którego zgrozą przeszyły słowa Bani Bomby, chciał mieć pełną jasność co do diety przyjaciela.
- Co robiem? - Glutek najwyraźniej nie załapał.
- No... czy też... jadłeś niektórych z nas?
- Ja?! Ależ skąd! Jak możesz mnie podejrzewać? - był oburzony. - Ja nie jestem kanibalem! – zarzekał się gwałtownie. - Nie miałem pojęcia, że Bania Bomba ma takie... takie... o o o... okropne... – zająknął się, szukając przez chwilę odpowiednich słów - niecywilizowane i dzikie obyczaje.
- Dajcie spokój. To pytanie nie było zbyt grzeczne - Bańcuś skarcił Bąbelka. - Glutek jest przecież wegetarianinem. Nie wiedziałeś? Widziałem go kiedyś, jak z wielkim apetytem wsuwał glony, bakterie i taką tam rozmaitą zieleninę.
- Dobra. Nie ważne – Bąbelek z chęcią odpuścił, bo sam czuł, że przegiął i szybko zmienił temat. – Niech nasi goście odpowiedzą na te cztery pytanie. Idźmy do nich!

_Mędrcy w tym czasie rozprawiali o równie wzniosłych problemach i ideach, ale gdy ujrzeli bąble szybko ucięli burzliwą dysputę i z należytą powagą oczekiwali nowych pytań.
- Szanowni mistrzowie. Bardzo dziękujemy za dotychczaswe nauki, ale nadal nie mamy wyrobionego poglądu na interesujący nas temat, dlatego chcieliśmy was zapytać o następującą rzecz - skąd się wziął i dlaczego istnieje cały świat, czy jest wieczny i dlaczego istnieją też bąbelki? – Bańcuś bez zbędnego lania wody zwięźle sformułował problem.
Dostojni mężowie spojrzeli po sobie, każdy dając uprzejmie swoim adwersarzom pierwszeństwo wypowiedzi.
- Skoro nikt ze znamienitych kolegów nie zechciał jako pierwszy się wypowiedzieć na tak zarysowany problem, a ponieważ poprzednio zabierałem głos jako pierwszy, to proponuję utrzymać już dalej tę samą kolejność mówców – zagaił Banialus. - Czy są może inne propozycje? – zapytał, a widząc milczącą zgodę pozostałych, stwierdził tylko – Nie ma. W taki marazie odpowiem możliwie jak najkrócej, w kolejności postawionych pytań. Skąd wziął się świat? – powtórzył pierwsze z nich. - Według nauki starożytnych i współczesnych filobąblów oraz zgodnie z doktryną Wzniosłego Pęcherka świat został stworzony przez niestworzonego i wszechmocnego Boomgla, o czym już poprzednio wspomniałem, a który przedtem stworzył rybiraj i dał go we władanie Wielkiej Rybie. Wielka Ryba zakosztowła władzy i zbuntowała się przeciwko swemu stwórcy i nie uznała Boomgla za większego od siebie, za co została rozbąblona na wiele części i z tego też powodu wszystkie ryby za karę muszą teraz rybczyć bąbelki. Dlaczego świat istnieje? Naprawdę wie to tylko sam wszechmocny Boomgiel. Czy świat jest wieczny? Są w tej kwestii rozmaite sądy. Według starożytnych jest, a według niektórych nowożytnych myślicieli, nie jest. Opierając się na doktrynie Wzniosłego Pęcherka... – przez chwilę się zastanawiał – należy sądzić, że raczej niestety nie jest. Kiedyś nastąpi kres wszystkiego. Dlaczego istnieją bąbelki? – kontynuował. – Jest tylko jeden prawdziwy powód, a to taki, by Boomgiel był czczony i wielbiony przez swoje stworzenie. Innego powodu nie ma – stwierdził stanowczo. - Chyba odpowiedziałem klarownie i zrozumiale na wszystkie pytania i teraz poproszę o wypowiedź szanownego Bąblusa z Mętnei – jednak z tonu Banialusa dało się odczuć, że nie sympatyzuje z pustelnikiem.
- Na początku była Mętność – bez zbędnej zwłoki zaczął swoją przemowę słynny asceta. - Z niej wytrysnął wirujący Nurt, który oddzielił Zmącone od Przejrzystego, a substancję od pustego i tak powstał nasz świat i wszelkie istoty. Jednak co jest stworzone, jest i przemijalne i nietrwałe. Rybiosa zaś są odwieczne, nie są stworzone i nie są zrodzone, a bez początku i bez końca istnieją. Są one same przez się i bez jakichkolwiek ograniczeń. W nich przebywa Nienazwany i nie skalany żadnym słowem lub jakimś imieniem, Jedyny w Wielości i Niepoliczalny w Jedności. To Jest owo doskonałe i bez jakiejkolwiek wady źródło wszechrzeczy, do którego tylko wodnista wiara nas doprowadzi. Bąbelki natomiast istnieją po to, by to, co jest śmiertelne mogło zmartwychwstać, stało się zbawione i na powrót i na zawsze zamieszkać mogło w Rybaju, na zawsze z Nienazwanym i z Bezimiennym. Ale ograniczona jest liczba, którzy zbawieni zostaną. Krocie niewiernych i przez to potępionych bąbli przypadają na jednego, który wieczności zakosztuje, choć miejsca w Rybaju jest dla każdego aż nadmiar, jeśli tylko nawrócić się zdoła– zakończył smutnym głosem.
_Bania Bomba był następnym, w kolejności mędrców, więc zaczął po swojemu:
- Oho, ho, ho, hooo! Świat nigdy nie powstał. Taki jaki jest zawsze jest. Niczego nie było zanim powstał. Niczego nie będzie po nim. Świat tylko jest i nic innego nie jest. Duch go przenika, tam i z powrotem przepływa bez niczyjej woli. I tylko on żyje w nas, tylko w bąblach. Oho, ho, ho! – zakrzyknął. – Bąble są właśnie po to, by duch miał gdzie żyć. Ohoooo!
- Ha, ha, ha! – zaśmiał się Banioł Kaznodzieja, który był ostatnim mędrcem zabierającym głos. – Jak powstał świat? Świat iluzji i miraży powstaje bez przerwy i nigdy nie przestaje tworzyć swych kolejnych fantomów. Ale ograniczeni czasoprzestrzenią i przyczynowością tylko taki świat jesteście w stanie zrozumieć. Sami nietrwali, szukacie trwałego! Ha, ha, ha! Puste w pustym szuka ratunku! Źle się pytacie! Nie pytajcie się czym jesteście. Najpierw spytajcie się sami siebie: Jak jesteście?! Jaka jest wasza prawdziwa natura? Czy istniejecie jako oddzielne twory w otaczającej was przestrzeni, czy też dzięki niej jesteście bąblami? Czy bez otaczającej was cieczy istaniałyby by jakieś bąble? Formuje nas wewnętzrny gaz czy raczej zewnętrzna ciecz? Co jest przyczyną, a co skutkiem, że tak jest? Co jest trwałe i realne, a co zaś fałszywą jest ideą? A właściwie do czego są wam potrzebne jakiekolwiek idee? A może lepiej je odrzucić, bo zwodzą i mamią jak kolorowe rybie łuski? O to się pytajcie, a nie o wymyślone byty i bezsilne, abstrakcyjne bóstwa. Jeśli urzeczywistnicie Prawdę, nie będziecie musieli zadawać bezsensownych pytań. Sami uznacie je za takie! Ha, ha, ha, ha! – śmiał się na cały głos.
- Szanowni i czcigodni mędrcy. – powiedział Bańcuś – niezmiernie dziękujemy wam za wszystkie wyjaśnienia i odpowiedzi, które będziemy musieli jeszcze nieraz gruntownie rozważyć. Nie chcemy was dłużej zatrzymywać, bo wiemy jak bardzo cenny jest czas, który tak szczodrze nam poświęciliście. Nauki i wskazówki otrzymane od tak wybitnych bąbli wzbogaciły nas o nieznane dotąd wiadomości i są, jak mniemamy, ważnym drogowskazem w naszych poszukiwaniach prawdy. Szlachetni uczeni, żegnamy was z uczuciem głębokiej wdzięczności. Do zobaczenia!
Zapewnienia Bańcusia odnośnie otrzymanych skarbów wiedzy były co najmniej przesadzone. Zamiast jasnych i pewnych informacji, zyskali następne łamibąblówki do odgadnięcia, tak że w rzeczywistości byli skonsternowani i zupełnie, ale to zupełnie zagubieni. Czuli też, że dalsze wypowiedzi uczonych mędrców jeszcze bardziej namieszałyby im w umysłach, dlatego postanowili w bardziej odpowiednim momencie szczegółowo rozpatrzyć to co od nich usłyszeli i dojść do jakichś własnych wniosków, aż w końcu dotrą do ostatecznej prawdy.

_Tymczasem ich uwagę zajęło nowe, zaskakujące zjawisko, które na dalszy plan usunęło poprzednie problemy. Otóż ni z tego, ni z owego mroczności, jakie ich do tej pory otaczały, szybko zastępowała coraz większa jasność i świetlistość, której źródła nie znali i nie rozumieli skąd tak szybko i tak gwałtownie jej przybywa.
Bąble nie wiedziały, bo i skąd miały wiedzieć? - że niebawem, wręcz lada moment, nastąpi kres znanego im świata, którego naturę tak bardzo chciały zrozumieć.
-------------------------------
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość
Reklama






Wysłany: Pią Mar 16, 2012 14:51    Temat postu:

Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum smierc Strona Główna -> Moderowane przez ddn Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

smierc  

To forum działa w systemie phorum.pl
Masz pomysł na forum? Załóż forum za darmo!
Forum narusza regulamin? Powiadom nas o tym!
Powered by Active24, phpBB © phpBB Group