Forum smierc Strona Główna smierc
smierc i umieranie
 
 POMOCPOMOC   FAQFAQ   SzukajSzukaj   RejestracjaRejestracja 
 ProfilProfil   Zaloguj się, by sprawdzić wiadomościZaloguj się, by sprawdzić wiadomości   ZalogujZaloguj 

Charles

 
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum smierc Strona Główna -> Moderowane przez N2
Zobacz poprzedni temat :: Zobacz następny temat  
Autor Wiadomość
Nina2



Dołączył: 08 Lut 2007
Posty: 3191
Skąd: Paris, France

PostWysłany: Wto Sie 30, 2011 18:08    Temat postu: Charles Odpowiedz z cytatem

Charles w Paryżu. Spotkałam go w niedzielę. Czekał na mnie na Gare de l'Est, z kolegą, którego chciał mi przedstawić. (Przedtem spytał telefonicznie, czy może. Odparłam, że z prayjemnością.) Kolega łysy olbrzym z błękitnymi oczami dziecka.
-Czy jesteś głodna? (Sam Charles wcinał sandwicz.)
-Tak! (Wyskoczyłam z domu bez śniadania.)
- Tu są sandwicze. Ten z mozarellą jest dobry.
- (Ok, ale 4,60.) Na stojąco? A gdzie się napić?
.Przysiedliśmy w najbliższej kafejce, wszyscy palimy skręty i Charles poprosił, by Roman opowiedział mi swoją bajkę. Roman po chwili wrócił z czarnym plastikowym skoroszytem. Album. Wewnątrz pod plastikiem białe karty z kolorowymi zdjęciami. Rzeźby w owocach, kompozycje jak kwiatowe, sztuka bardzo ulotna. Co to jest? Ale kolorowe i ładne. Jest coś jeszcze od końca? To inna historia, to Romana bajka. Rzeźby na pomarańczowej dyni, jako ilustracje. Roman mi opowiada.
Był sobie w lesie ślimaczek. Raz, gdy poszedł się napić, poczuł ulotny cień przy sobie. To był czarodziej. Czarodziej dotknął go swoją bagietką. I spójrz, jaka skorupka ślimaczka zrobiła się piękna (następne zdjęcie)! Ślimaczek pomyślał, że ma w sobie kawałek świeczki, i gdyby ją zapalił, by jaśniał od środka. Czy to było następne dotknięcie bagietki? A w międzyczasie było pytanie jak z Zenu "Kim jesteś?", o co Romana zapytywał "jego mistrz reiki". Miało być trzecie dotknięcie, gdzie chodziło o moc kochania wszystkich, ale miało być absolutne wybaczenie...
Podoba mi się bajka, głośno chwalę. (Nareszcie skończyłam mój sandwicz. Przedtem, z zajętymi ustami, nie mówiliśmy wiele, tylko nasze oczy z radością się spotykały. )
- Ja dostałam nauki buddyjskie. Tam mówią o prawie karmy.
- Przyczynowości?
- Tak. Gdy je zrozumiesz lepiej, zobaczysz, że nie było nic innym do wybaczania. Gdyż wszystko, co mnie spotyka, to moja własna karma.
Charles jest zadowolony z mojej odpowiedzi.
Zmieniamy lokal. Wiatr jest nieco chłodny (wyciągam jogging z torby) i obsługa jest nieco przestraszona uczesaniem Charla. (Dredy zwinięte w kok sziwaistów wysoko na głowie. Czasem opadają i Charles musi je poprawiać.)
Schodzimy nieco w dół od Gare de l'Est. Wręczam dyskretnie prezent. W maleńkiej plastikowej torebce najlepszy hasz marokański, co dostałam od Jacka. Chłopcy po drugiej stronie wypatrzyli następną kawiarnię. Kilka stolików wystawionych na ulicę (bo palimy) jest osłonięte od wiatru brezentowymi bokami. Siadamy w rogu. ja w joggingu ale Romanowi nadal zimno. Mam w torbie malą torebkę z ortalionowym wdziankiem z kapturem, osłoni od deszczu i wiatru. Trochę małe, lecz Roman wciska się i dziękuje.
O czym rozmawialiśmy? Chyba nawet niewiele, wszystko jasne, myślimy tak samo, nasze oczy bez przerwy z radością się spotykają. Lecz w pewnej chwili Roman zapytuje:
- Oboje jesteście oświeceni?
Parsknęłam śmiechem i udałam, że nie rozumiem.
Pytam o ślub, czy się udał. (To powód Charla przyjazdu do Paryża. "Mój brat się żeni' – powiedział.) Tym razem to tylko najlepszy przyjaciel, jak brat. Oglądam parę zdjęć na aparaciku. Przy pannie młodej w długich białych koronkach pan młody w beżowym garniturze, ale ciemny jak Kreol. Mieszanka kultur i ras.
Okazało się, że Roman ma tu zaparkowany samochód.
- Dokąd chcecie jechać?
- Chciałabym na Sourcouff. Skoro jestem w Paryżu, to sobie kupię tam jeden drobiazg.
(Sourcouff to nie sklep, ale wprost wewnętrzne miasteczko informatyki, ma nawet wewnętrzne ulice. A moja stara drukarka, której nie wyrzuciłam gdy zmieniałam kompa, (bo po co, skoro działa idealnie?) robi się modelem przestarzałym i już trudno znaleźć kartusze do niej.)
Piękna jazda przez ogromny i wyludniony w niedzielne popołudnie Paryż.
Jesteśmy. Ale dlaczego nie ma tłoku i ludzi? Zamknięte?
- 10 lat temu w niedzielę tu było otwarte!
No trudno. Roman się żegna z nami i odjeżdża, a my? Jesteśmy w XII-tym Paryżu, za Gare de Lyon, nic ciekawego, wysokie budynki i nawet żadnego sklepu, pusto...
Charles zna te strony. Prowadzi do szerokich schodów, kilka pięter w górę – i znajduję się w parku? Na leśnej drodze? Zupełna zmiana dekoracji. Nie znam tych miejsc?
- Zrobiono ciąg spacerowy. Od Bastylii do Porte Dorée.
Idziemy oglądając kwiaty i rośliny. Przysiadamy na ławce w jednej z wnęk, gdzie ze 20 rajskich jabłoni już sypie pod nogi małymi owocami. Charles skręca jointa, opowiada o swoich osiągnięciach i planach.
Charles, po rozstaniu się z Thierrym 10 lat temu (to wtedy miesiąc wśród nich spędziłam) kupił szczyt góry, z lasem, skałami i strumieniem. Tam zaczął budować swój dom podniebny, na drzewach. Raz tam przyjechałam, był już solidny podest na wysokości drugiego piętra. Teraz Charles mi pokazuje zdjęcia. Dom już dwupiętrowy, i luksusowy, są pokoje gościnne, w sumie takich domów na drzewach jest już sześć. Tu są prysznice! Mam ujęcie wody, ekologiczne. Kupuję także generator 2 kW w Wietnamie, żeby mieć 220 V (na razie elektryczność jest na 12V.) Jest pełno ołtarzy! Teren w pobliżu wykarczowałem i wytarasowałem, powstaje wprost prywatny ogród botaniczny. Pergole z naturalnych wygiętych korzeni, na nich pnącza. Mam kiwi (czy w tym klinacie nie wymarznie? W Creuze bywa i – 20°C). W słońcu bakłażany i courgettes. Mam rośliny lecznicze: nasz arcydzięgiel (nasza ukochana magiczna roślina) i amerykańską menardę (dziką miętę z przedziwnymi kwiatami). Już ludzie przybyli i pracują ze mną, przyjaciele dają mi coup de main.
Miałem problemy z merostwem i komuną. Mieszkać na drzewie jest zabronione. Musiałem założyć asocjację i sam zatrudnić siebie. Będę wynajmował, dam pracę ludziom w okolicy, powinni uwzględnić.
Pogodziłem się z ojcem. Sprzedaje mieszkanie w Paryżu na Val de Grace (chińska ciotka Charlesa wróciła do Nowej Zelandii) i da mi zaraz część spadku (odliczając od całości) , a także zainwestuje dużo w moje przedsiębiorstwo.
Niestety, z przyjaciółmi w sąsiedztwie nienajlepiej. (Bo spytałam o nich.) Dmitrij wyciął i spalił moje dęby! A Alex zaręczył za kogoś, kto mu zorganizował tournée z perkusjami na południu Francji, ale kto mi ukradł maczetę z Nowej Zelandii, cenną pamiątkę. I na mnie ruszył z siekierą i zranił mnie w kolano! A Alex wziął jego stronę!
Jestem przerażona. (Nie wiedziałeś od razu, że bandyta? Jak twoje kolano?)
Także okoliczna młodzież męska odgraża się i ma ze mną na pieńku. Tańczyłem z jedną dziewczyną, która była czyjaś. Dla wszystkich dziewczyn jestem sex-symbolem.
Parskam śmiechem. Racja. Luka też wszyscy kochali, wrażliwi na jego energie. Wystarczy, że taki spojrzy w oczy ze swoją miłością do wszystkich.
- To olbrzymia robota, czego w te dziesięć lat dokonałeś.
- Prawda? A jedną zimę spędziłem pod plandeką, gdy było – 18°C.
- Miałeś ogień.
- Chciałabym to zobaczyć. Kiedy wracasz?
- Za kilka dni. Mam kamion na Cité Universitaire. Wezmę z Val de Grace trochę mebli.
- Zadzwoń do mnie, pojadę z tobą.
- Ale na miejscu będę bardziej zajęty.
- Wiem, ale mi nie potrzeba stałego niańczenia. Obejrzę samotnie.
- Dobrze.
Idziemy dalej. Słoneczny park z rabatami zmienia się zacienioną leśną ścieżkę, betonowe ściany po obu stronach pokryte dzikim winem. Teraz tunel, ze wspaniałym widokiem u wylotu. Oglądamy rośliny.
- To malutkie dzikie fiołki parmeńskie, pewnie w ziemi im za zimno i za ubogo.
- A co to tutaj? To rzadkie, ta roślina rośnie tylko w wulkanach Owernii.
- Nie znam jej. Jaki liść dziwny. Gwiazda dziesięciokrotna.
Zrywam jeden i zasuszam w notesie.
A co to za spirale obok? I liść dekoracyjny trochę jak u begonii? Też nie znam.
- Ja znam. Pokażę ci to w kwiaciarni.

Park się skończył. Znowu przysiadamy na jakimś tarasie. Rozmawiamy, patrzymy w oczy. Charles zamawia wino. (Potrzebuję co dzień, stałem się alkoholikiem.)
- A jak twój węch i smak? Odzyskałeś?
Bo Charles z 10 lat temu zleciał z konia na beton. Opowiadał, że umierał. Pęknięcie czaszki, miesiąc w coma (i wszystko pamiętam, co tam widziałem! Matka Boska do mnie mówiła!), wyszedł ciężko poszkodowany: wstrząs mózgu, braki w pamięci słów, utrata węchu i smaku, niedowład połowy ciała. Ale z pomocą chińskiej ciotki i jej akupunkturzystów wyszedł z tego bardzo szybko. Spotkałam do wtedy w Paryżu. Głowa, ogolona do operacji (straciłem swoje dredy!), dopiero odrastała centymetrowym jeżykiem, blizny były widoczne, lecz już zanikały, blade i stare. Goiło się na nim szybko jak na psie.
-Jak?
-Przyjemności i seks. To dwa zmysły więcej do cieszenia się światem. Bez tego jesteś jak martwy. Ach, czuć znowu zapach kobiety!
Teraz Charles mi opowiada, jak dr Kohn (?) go leczył, akupunkturą. To było bardzo bolesne. Uruchamiał i podczepiał na nowo każdy mięsień. Pozostał niedowład 15% lewej ręki, nie mogłem jej podnieść pionowo w górę. I nagle, a stało się to u mojej dziewczyny, moje ciało zaczęło parować, wydzielała się z niego "sucha para" (jeszcze na drugi dzień mogłem ją widzieć pod światło) a ja wzniosłem ręce w górę i krzyknąłem z radości.
(Tutaj dużo opisu zapomniałam? nie dosłyszałam? (Ominęło mnie, bo patrzyliśmy sobie w oczy jednocześnie? Charlesa są teraz bardziej mętne, uee... ) Poproszę o powtórzenie. To przecież moje powołanie: pisać o Charlu, być jego kronikarzem.
- Czy przedtem używałeś haszu albo seksu?
Haszu nie, ale był seks. To był mój pierwszy raz od ponad roku po wypadku...
- To szczegóły uboczne, ale seks, haszysz i medytacja sprzyjają wzniesieniu się Kundalini. Tak w Indiach nazywa się ta świadoma energia, boska. A słowo "wadżra", piorun, też ją oznacza.
Zapadła noc. Charles jest głodny. Lecz gdzie tu coś w niedzielę wieczorem z dala od dzielnic dla turystów? Nie bardzo chcę w japońskim (bo nie znam, a słyszałam, że tam serwują surowe ryby). Ale po zwiedzeniu paru innych (pizzerie, McDonaldy, jedno bistro) zasiadamy u Japończyka.
- Powinnam od razu zdać się na twój wybór.
Charles ze znawstwem dyskutuje z kelnerem o maki i różowym imbirze. Ja pokazuję na obrazek: dwa szaszłyki z łososia i dwa z tuńczyka, zupa, ryż, sałata. Ceny też przystępne. I pełna dekoracja! Dostajemy jednorazowy papierowy (jak z atłasu) obrusik, dwie butelki z sosami i jedną z jakimś proszkiem. Zupa też smaczna, choć miseczki dobre na przyjęcie dla lalek a nie dla człowieka. I w naszej zupie coś jest, a nie tylko biaława woda ze strzępkami alg i trzema kosteczkami tofu, naprawdę mniejszymi niż kostki do gry!
Pięknie na białym obrusie wygląda wino w kieliszku Charlesa. Ja do swojej wody też dolewam kilka kropli. (Mam l'eau rosée – tak się to nazywa po francusku.)
Teraz Charles dostaje swoje maki a ja sałatę. W jeszcze mniejszej miseczce coś na bazie łagodnie kiszonej kapusty, ale smaczne. Tylko jak jeść? Charles prosi o widelec dla mnie, a sam wyciąga bagietki, sprawdza palcem i mówi, że te nacięte by uniknąć poślizgu brzegi to specjalnie dla turystów. (Oryginalne są gładkie.)
Charles grymasi ze swym maki. Dostał z ogórkiem, a chciał z avocado. Maki to osobne kupki ryżu, jak cięte z wałka, na jeden kęs, z czymś kolorowym w środku. Charles w osobnej miseczce rozrabia sosy, bierze pałeczkami, macza i zajada.
Te pałeczki, myślę, to specjalnie, żeby dłużej się jadło, bo przecież głodnemu psu starczy to wszystko na jedno chapnięcie pyskiem.
Ryż pyszny. (Choć nieco zlepiony a nie tak jak u Chińczyków sypki.) Moje szaszłyki też estetyczne: ciemny tuńczyk i jaśniejszy łosoś. Płaskie, prostokątne, a mniejsze niż lody, jakie dzieci liżą na patyczkach.
Charles jest jeszcze głodny. Wzywa kelnera i pyta, czy może jeszcze dostać maki, ale żeby były z avocado. A szef już wyszedł, jesteśmy ostatnimi klientami, obsługa też chce do domu...
Dostaje jeszcze sześć, zrobionych artystycznie, w środku wałeczka ryżu jest nadzienie koloru kości słoniowej przechodzącej w zieleń.
Gdy je kończy, obsługa błyskawicznie wnosi pozostałe stoliki do wnętrza. Dostajemy jeszcze tackę z dwoma małymi zanurzonymi w ciepłej wodzie ręczniczkami.
Full service! Ale do jedzenia jeszcze mniej niż u Chińczyka.

Moje początki w Paryżu, spacery z Billem. Zawsze byłam głodna. (Czy to nie umiałam o siebie zadbać, czy jakaś reakcja psychologiczna na bezdomność? Bo od czasu jak mam mieszkanie na własne nazwisko, głód się skończył, a nawet straciłam "apetyt na życie". )
W każdym razie pamiętam, że po jedzeniu u Araba można było jeszcze na drugi dzień trawić i pościć. Na St. Michel w knajpkach dla turystów kus-kus królewski wystarczyłby dla dwóch głodnych mężczyzn. A za Centre Pompidou był bar arabski, gdzie podawali zupełnie domową zupę z wołową wkładką. Za to gdy raz zaszliśmy do Chińczyka na lakierowaną kaczkę, to wyszłam tak samo głodna jak przyszłam. Choć dziś kura z ananasem na ryżu kantońskim mi wystarcza.
Ale u Japończyków dają jeszcze mniej, jeszcze oszczędniej. Tylko smak, kolor i dekoracja. Coraz bardziej symbolicznie.

Późno. Pora się rozstać. Dziwne: byliśmy "tym samym" a teraz osobno? Choć Charles mówi, że nieważne, gdzie jesteśmy fizycznie. Metro. Gdzie jesteśmy? Aż tak daleko od centrum? Przeszłam pieszo, a nawet nie zauważyłam. Trochę podjedziemy razem, a potem przesiadka w odwrotne kierunki.
Na schodach metra Charles mnie chwyta w ramiona, podnosi w górę, obraca w koło, całuje.
- Jaki ty jesteś silny! Dziękuję!
Potem czułe pożegnanie z miłością. Całował moje ręce.
Ale gdy o północy dotarłam do domu, to aż drżałam ze zmęczenia.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź stronę autora
Reklama






Wysłany: Wto Sie 30, 2011 18:08    Temat postu:

Powrót do góry
Nina2



Dołączył: 08 Lut 2007
Posty: 3191
Skąd: Paris, France

PostWysłany: Wto Sie 30, 2011 18:09    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Czarna strona mocy.

- Pobiłem (czy zabiłem?) dziewczynę. Bo kłamała wszystkim, toksykomanka! Ciosami karate. Prosiłem, by czarna moc ziemi weszła we mnie i tak się stało. Wstydziłem się tego bardzo. Potem wyjechałem na pół roku do Brazylii, schudłem 6 kilo. Słyszałaś o ayahyasce? Bardzo ciężkie i mocne.
Ale, gdy spałem u niej, mi się przyśniło, że ma siostrę starszą i jednocześnie młodszą od niej. Sama nie wiedziała (jej matka wyjaśniła), że zmarło dziecko, jej starsza siostra. To dlatego rodzice nie mogąc zapomnieć tamtej nie zaakceptowali obecnej. I dziewczyna wpadła w narkomanię.
(Uff... takie historie przez pokolenia się ciągną i w końcu rodzina się rozpadnie. Słyszałam, że jest metoda, "ustawienia Hellingera", gdzie można czasem zreperować wyspy przemilczeń i przysypania zapomnieniem traumatyzmów w rodzinie. Bo gdy za dużo spraw, o których się nie mówi, komunikacja pada, i mimo że w rodzinie, każdy żyje osobno, związany jeszcze tylko ekonomią. Taka rodzina jest już martwa, rozleci się przy dmuchnięciu. Trzeba mówić o swoich emocjach. Dziecko, urodzone w takiej martwej rodzinie nie zostanie nauczone mówienia. O rzeczach materialnych tak, o emocjach już nie.
Ale z kim mówić, gdy rodzina niepełna a dzieci jeszcze za młode? I tak to się z pokolenia na pokolenie ciągnie i z rodzinami jest coraz gorzej.
Ale że też nadwrażliwy Charles znalazł co nie gra przez jeden sen. Uśmiecham się dumna z mego synka.)
- Ja jestem także chrześcijanką. My podczas chrztu wyrzekamy się mocy zła. A ty prosiłeś, by w ciebie wstąpiła?
- Jestem zwierzęciem, wężem i szamanem.
Patrzę z uśmiechem w oczy Charla. Źywioł i energia.
Pokazuje mi zdjęcie balustrady na pergoli czy dekoracji w domu. Prezent znajomego kowala(?) mistrza compagnons (to nie masoni!) w sztuce kształtowania żelaza. Charles to widział w wizji a potem wykonano według jego rysunku.
- A niektóry mi mówią: "Łe, to symbol apteki."
Uśmiecham się. Charles niewiele liznął europejskiej kultury z książek.
- Kaduceusz? Dwa splecione węże? Ale to stary symbol, w Grecji lekarza-boga Asklepiosa. Racja, dziś tym syblolem zaznaczają apteki. Ale w Indiach te dwa splecione węże mówiły jak się Ida i Pingala wznosi w ludzkim ciele. Czy mogę zobaczyć? Ile tu węży?
- Cztery. Dwa przeplecione i dwa po bokach, z profilu.
Ja na rysunku widzę ludzkie plecy. Boczne węże dają zarys sylwetki i pośladki. Te przeplecione na środku dają niby zarys czakramów, ale jest ich dużo więcej niż wymienia joga. Krzyżówka prawie co dwa kręgi.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź stronę autora
Nina2



Dołączył: 08 Lut 2007
Posty: 3191
Skąd: Paris, France

PostWysłany: Wto Sie 30, 2011 18:10    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Jeszcze coś było. Agresja.
Gdy siedzieliśmy we wnęce pod rajskimi jabłoniami i oglądałam zdjęcia, dwie ławki dalej od nas siedział Murzynek z białą dziewczyną. Nagle Charles się zerwał:
- Hej! Czy można ciszej? Jak mówisz za głośno, to i ja muszę głos podnosić!
Murzynek się jąkał przerażony. (Mi nie przeszkadzało, ja ich prawie nie zauważyłam. A tu agresja Charla jak żywioł na niego spadła. Uważam, że przesadnie. I upokorzył chłopca przy dziewczynie, to podwójnie boli. )
Przez taką agresję Charles może narobić sobie kłopotów.

Ja jestem starszą panią. Mnie nikt się nie boi. Jak raz sąsiad-Pakistańczyk puścił przez otwarte okno swoją muzykę za głośno, zapukałam przepraszając i tłumacząc, że bardzo lubię muzykę hinduską; ale może wyjątkowo dzisiaj trochę ciszej... I od tego czasu tak wycisza, że by ją usłyszeć, muszę wychylić się przez okno.
A gdy od Murzyna w końcu korytarza wychodzili nocą hałaśliwi koledzy i nieraz kończyli dyskusję jeszcze na korytarzu, otwierałam drzwi i prosiłam:
- Panowie, wrzeszcie ciszej...
Chodziło, żeby rozśmieszyć. Bo agresywna reakcja powoduje eskalację agresji, co kończy się bójką i wojną. Konfliktowa Marie-Christine została raz pobita, gdy Murzynce zasugerowała powrót na drzewo do dżungli. A Jaś mi z podziwem opowiadał jak staruszka (ale z jaką klasą!) piętro pod nim, poprosiła by po mieszkaniu chodził w pantoflach i nie przesuwał mebli.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź stronę autora
Nina2



Dołączył: 08 Lut 2007
Posty: 3191
Skąd: Paris, France

PostWysłany: Wto Sie 30, 2011 18:10    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Co jeszcze.
Charles mówił dużo o radości życia, o tej energii, co czuje każdego poranka. Pytał, czy też czuję te fale energii i zapowiadane zmiany.
I że nasz świat miast może załamać się w tydzień. Wystarczy uciąć elektryczność czy wodę. Wtedy jego ośrodek powinien być samowystarczalny i gotowy. Także chce w Hiszpanii zamówić zapas sardynek w oliwie. (Źeby mieć zapasy w razie czego, żeby przetrwać jak najdłużej. )
Oni są młodzi i mają życie przed sobą. Ja odchodzę.
Nadejdą nowi bogowie.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź stronę autora
Nina2



Dołączył: 08 Lut 2007
Posty: 3191
Skąd: Paris, France

PostWysłany: Wto Sie 30, 2011 20:40    Temat postu: Odpowiedz z cytatem

Właściwie moim największym marzeniem jest pozostać w kontakcie z Charlem i napisać książkę o nim.
Już napisałam jedną, nazywała się "W domu Thierry'ego". Obrazki z miesiąca mojego tam pobytu, nasze gry i rozmowy. Były dwa czy trzy egzemplarze (całość jest do dziś na moim komputerze). Thierry i Charles dostali po jednym. Odbitkę, pamiętam, wysłałam do Karma Migyur-Ling do Schnetzlera (ich oświecony założyciel, mistrz Zenu i dyrektor administracyjny) i był bardzo zainteresowany. Chciał nas poznać, zapraszał, ale w międzyczasie między Charlesem a Thierrym się rozleciało, a ja, zrozpaczona, wpadłam w wirtuel i zaszyłam się tutaj. A na zewnątrz życie nadal się toczyło. (Schnetzler zmarł.)
Dziś jesteśmy o 10 lat starsi i mądrzejsi.
Była zbyt intymna na publikację. Wszystko tam było prawdziwe tzn imiona, bo nie używałam nazwisk. A więc... Philippe przeczytał także, i czuł się urażony, że przyrównałam go do psa. Chwaliłam jego psią wierność i oddanie, ale Philippe ne był oświecony. Zrozumiał tylko to.
A jego przygoda w burdelu także była głupia. Tzn nie burdel ale klub prywatny, gdzie się wymieniano żonami, ale otwarty także dla samotnych (a nawet dla pań bezpłatnie).
Ewentualnie mogę usunąć ten fragment, ale nie lubię cenzury. Lub zmienić imiona.
Powrót do góry
Ogląda profil użytkownika Wyślij prywatną wiadomość Odwiedź stronę autora
Reklama






Wysłany: Wto Sie 30, 2011 20:40    Temat postu:

Powrót do góry
Wyświetl posty z ostatnich:   
Napisz nowy temat   Odpowiedz do tematu    Forum smierc Strona Główna -> Moderowane przez N2 Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)
Strona 1 z 1
Skocz do:  
Nie możesz pisać nowych tematów
Nie możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach

smierc  

To forum działa w systemie phorum.pl
Masz pomysł na forum? Załóż forum za darmo!
Forum narusza regulamin? Powiadom nas o tym!
Powered by Active24, phpBB © phpBB Group